18 WRZEŚNIA 2015 – MAREK PIEKARCZYK – akustycznie
Informacjelokalne.pl
Marek Piekarczyk wystąpił w auli I LO w Gnieźnie na zaproszenie Agencji JazzGra. Koncert akustyczny zminimalizowany do tria, okazał się wydarzeniem w sam raz na otwarcie kolejnego sezonu koncertowego JazzGra. Marek Piekarczyk wokalista TSA, odtwórca roli Chrystusa w rock – operze „Jesus Christ Superstar”, ostatnio też juror w jednym z programów typu talent show, przyjechał by zagrać w mieście swojej młodości.
Ten sentyment dało się już wyczuć podczas spotkania z fanami w bibliotece I LO. Rozmowę oficjalną poprowadziła Joanna Gronikowska. Artysta z sporą atencją, ale i pewną tęsknotą opowiadał o młodzieńczych przygodach w Gnieźnie. Ojciec Marka Piekarczyka był oficerem w jednej z gnieźnieńskich jednostek, jednak na krótko przed 1000-leciem chrztu Polski, z racji na to, że nie należał do PZPR został przeniesiony do Bochni. Przyczynkiem do spotkania była książka „Zwierzenia kontestatora – wywiad rzeka”, który z Piekarczykiem przeprowadził Leszek Gnoiński. Książka zawiera także motywy gnieźnieńskie. – Gniezno to jest jakieś źródło, raczej w moim życiu gniazdo, może następna płyta będzie się nazywać właśnie Gniazdo. Teraz może ten sentyment i emocje, gdy tu przyjeżdżam są mniejsze niż wtedy, gdy przeprowadziliśmy się do Bochni. Pamiętam, że wtedy przez jakiś czas śniłem o Gnieźnie po nocach – powiedział nam przed koncertem marek Piekarczyk.
Jak się okazało pomysł szefa JazzGry i GTJ Amok – Krzysztofa Gronikowskiego był ze wszech miar trafiony. Aula Pomnika wypełniona niemal do ostatniego miejsca, a przekrój wiekowy był bardzo różny. Niewątpliwie część publiki stanowili fani TSA sprzed lat. Piekarczyk wykonał głównie utwory z płyty „Źródło”, co sprawiło, że koncert był szczególna bo sentymentalna podróżą w czasie. „Źródło” to płyta na, której artysta sięgnął po utwory z początków polskiego rocka niekiedy zahaczające jeszcze o big bit. Były to jednak utwory wspaniałych formacji często prekursorskich na tamte czasy nie tylko w skali kraju.
– Dostałem propozycję nagrania takiej płyty z przebojami rock’n’rolla i rocka. Podzieliłem się tym z jednym z muzyków TSA i on mi przypomniał, ze nie trzeba sięgać po zachodnich wykonawców, że w Polsce wspaniałe grupy. I ostatecznie zagrałem płytę z polskimi pieśniami i piosenkami rockowymi. Gdzieś kiedyś czytałem książkę wedle, której big bit miał układ z władzą PRL, była tam teza, że muzycy big bitowi pomagali reżimowi. Powybierałem na płytę takie utwory, które ewidentnie temu przeczą. Takie grupy jak Test czy Klan a na płycie piosenki „Na przekór” czy „Płyń pod prąd”, nawet pozornie zwyczajna piosenka „Hej wracajcie chłopcy na wieś” była w czasach, kiedy propaganda wyciągała chłopów ze wsi by pracowali w fabrykach, była w jakimś sensie anty systemowa – powiedział nam Marek Piekarczyk.
Właściwie już od zapowiedzi Krzysztofa Gronikowskiego po ostatnie dźwięki bisu ten wieczór stał się magiczny. Wokalista TSA zdecydowanie swobodniej realizuje siebie w tym akustycznym zestawieniu, wykonując zarówno piosenki własne jak i te z płyt „Źródło” czy „Yugopolis”. Koncert tym razem to nie tylko piosenki, atmosferę tworzyło też świetne prowadzenie, anegdoty i wspomnienia, które Piekarczyk czynił ze swadą i na wesoło, nie przekraczając granicy dobrego smaku.
Jeśli jednak mowa o wykonaniach i piosenkach, właściwie cały koncert można skwitować stwierdzeniem: to był piękny koncert. Przy czym słowa piękny używamy we właściwym jego znaczeniu. Trudno powiedzieć o mocniejszych momentach koncertu, bo słabszym momentów po prostu nie było. Publiczność z takim samym entuzjazmem przyjmowała „Epidemie euforii”, jak „Całe niebo w ogniu”. Pewien rodzaj misterium towarzyszył wykonaniom „Nie widzę ciebie w swych marzeniach” i „Nie przejdziemy do historii”. Bardzo mocna interakcja i wspólne śpiewanie towarzyszyły jedynemu w tym dniu kawałkowi TSA „Na co czekasz” ale i „Hej, wracajcie chłopcy na wieś”. Zamknięciem regularnego koncertu był wspaniały utwór Klanu – „Na przekór”. Owacje na stojąco i bis w zupełności oddały niepowtarzalność koncertu. Kiedy w niektórych partiach ostatniego kawałka Marek Piekarczyk śpiewał bez mikrofony, było jasnym, tak mógł zrobić tylko mistrz.
Komentarz autora
Wydaje się, że to obecnie jeden z nielicznych prawdziwych ambasadorów Gniezna, nie gwiazdka, a człowiek wielkiego formatu, wielka szkoda, że to nie on otworzył listę nagrodzonych tym właśnie tytułem przez Miasto. Wracając do koncertu. Nie dlatego, że swego czasu zawaliłbym szkołę jeżdżąc za TSA po Polsce, i nie dlatego, że Marek Piekarczyk był jedynym rockowym wykonawcą (wówczas z TSA), którego z moich płyt słuchała moja mama, nawet nie dlatego, że mamy z Markiem wspólnych hippisowskich znajomych, choćby Hermesa…Po prostu dla tego, że to był piękny koncert gratulacje dla organizatorów, dawno tak dobrze nie było i nie jest to opinia sentymentalna.