RAY WILSON „WSPANIAŁY”!
Jubileuszowy, pięćdziesiąty koncert Agencji Artystycznej „Jazz-Gra” właśnie przeszedł do historii. Takim mocnym akcentem muzycznym zapisał się w Pierwszej Stolicy Polski były frontman zespołu Genesis. Ray Wilson porwał swoim występem pełną po prawie ostatnie miejsca widownię, zabierając przybyłych do swojego muzycznego świata.
Aula szkolna I Liceum Ogólnokształcącego w Gnieźnie zapełniła się w kilka chwil, po czym przed widownią stanął on, Ray Wilson ze swoim zespołem. Zaczyna się 50. koncert z cyklu „Jazz-Gra w Gnieźnie – Pierwszej Stolicy Polski”, najpierw słyszymy pierwsze oklaski, a potem zapada „cisza”. Ze sceny płyną pierwsze dźwięki, znana dobrze piosenka pt. „No son of mine” z repertuaru Genesis.
Koncert został od strony stricte muzycznej zbudowany na trzech ważnych epizodach, które wywarły największy wpływ na karierę Raya Wilsona. Artysta w ostatniej chwili zdecydował się zrobić niespodziankę i przyjechał do Gniezna z pełnym składem zespołu, zamieniając planowany wcześniej koncert akustyczny w pełny występ elektryczny. – Sądzę, że pewna różnica jest tu w energii. Kiedy gramy w pełnym składzie, mam dużo więcej możliwości i uderzam mocniej w bity. Zagramy utwory z dwóch nowych krążków, które ukazały się w tym roku. Nie zabraknie kawałków z czasów Genesis, które ludzie dobrze znają i wiem, że je kochają – opowiada jeszcze przed koncertem Ray Wilson.
48-letni wokalista i gitarzysta jest byłym frontmanem zespołu Genesis, z którym nagrał w 1997 roku płytę pt. „Calling all station”. Wcześniej śpiewał i grał w Stiltskin, z którym wylansował przebój „Inside”. W ostatnim piętnastoleciu zarejestrował jeszcze siedem płyt solowych.
Jak wspomina płytę nagraną z Genesis? Która jest jego ulubioną piosenką z tego albumu? – Tytułowy „Calling all station” – kocham ten utwór, ale moim ulubionym jest „There must be same other way” –wyznaje Brytyjczyk. A co z kultowym kawałkiem „Not about us”? Po ten kawałek najczęściej sięgają radiowe rozgłośnie. – To też jest dobry kawałek, ale myślę, że w „There must be same other way” wyzwanie wokalne jest dużo większe i trudniejsze. Nie dzisiaj, „Not about us” nie będzie. Jak robić będziemy trasę rocznicową „Calling all station” w przyszłym roku, to zaśpiewam tę piosenkę, obiecuję – zapowiada Ray Wilson.
Zadowolenia nie kryje również organizator tego przedstawienia jubileuszowego. – Ja nie zakładałem, że przez te 15 lat uda się aż te 50 koncertów zorganizować, bo to potem dopiero kolejne wyzwania zaczynały się pojawiać i jestem zdumiony, że tak szybko ten czas minął. Taki moduł w sumie sam się wytworzył, że jakaś marka przez te lata została wypracowana i niektórzy artyści sami do nas się zaczęli w pewnym momencie zgłaszać. To też sami ludzie budują ten nasz nastrój, że warto przyjechać w to miejsce, bo publiczność jest gotowa na odbiór dobrej i wyrafinowanej muzyki, to wszystko razem procentuje. Nasza dbałość o artystów chyba też procentuje, nie kładzie się cieniem, a wprost przeciwnie. Jesteśmy chwaleni, ale to także dlatego, że nie przypadkowi ludzie przychodzą na te koncerty. Są to rzeczy ciekawe, bo śledzimy, co nowego pojawia się na tym runku muzycznym. Chcemy sięgać po starych mistrzów, ale również po te młode lwy i tu przykładem jest jeden z ostatnich koncertów, którym uraczył nas Paweł Kaczmarczyk. Mamy plany, może jeszcze nie na następne 50 koncertów, ale pracujemy, żeby nie było nudno – podsumowuje Krzysztof Gronikowski, prezes Agencji Artystycznej „Jazz-Gra”.
Wojciech Orłowski